
Dziecko straciła w piątym tygodniu ciąży. W szpitalu usłyszała, że przyczyn pierwszego poronienia się nie diagnozuje. „Jak sobie pomyślę, że musiałabym stracić Agnieszkę i Asię, zanim by uznano, że moje poronienia są nawykowe, czuję przerażenie” – mówi.
Kolejne dwie ciąże Magdaleny Krajewskiej, doradcy rodzinnego z Wrocławia, były na bardzo wysokim, a zarazem technicznie prostym podtrzymaniu, którego nie stosuje się w szpitalach ani w Polsce, ani w Europie. Pani Magda mogła je zastosować dzięki badaniom, które w latach 1980–2001 przeprowadził w Stanach Zjednoczonych dr Thomas Hilgers, twórca naprotechnologii. Gdyby znała tę metodę wcześniej, miałaby szansę uratować także pierwsze dziecko.
Zbyt niski poziom progesteronu jest jedną z częściej spotykanych przyczyn poronień samoistnych: zarówno w pierwszym trymestrze ciąży, gdy progesteron jest produkowany przez ciałko żółte, jak też – według części lekarzy – w drugim i trzecim trymestrze, gdy przede wszystkim produkuje go łożysko. Aby znaleźć skuteczny sposób jego uzupełniania, dr Hilgers i naprotechnolodzy z głównego ośrodka naprotechnologii w Stanach: Pope Paul VI Institute, określili jak wysoki poziom powinien osiągać progesteron w kolejnych tygodniach ciąży. Badania przeprowadzili na grupie 109 ciężarnych. Następnie rozrysowali krzywą, pokazującą prawidłowy poziom hormonu w każdym kolejnym tygodniu ciąży. To proste narzędzie, które wraz z badaniami progesteronu z krwi umożliwia dostosowanie dawek do indywidualnych potrzeb pacjentki.
Czytaj dalszą część wpisu »