14.04.2013 | Autor: admin
Relacja z konferencji nt. Naprotechnologii, ktora odbyła się na Gorze Św. Anny 9.03.2013
Kategoria: Materiały pokonferencyjne, Video
Relacja z konferencji nt. Naprotechnologii, ktora odbyła się na Gorze Św. Anny 9.03.2013
2 komentarze
Nazywam się Tomasz Dmochowski. Jestem specjalistą położnikiem i ginekologiem a także instruktorem „metody angielskiej” NPR. Od 22 lat praktykuję zarówno w gabinecie położniczo-ginekologicznym jak i w szpitalu, na sali porodowej i operacyjnej. Od początku kariery zawodowej w sposób szczególny interesowałem się leczeniem niepłodności z poszanowaniem nauki Kościoła Katolickiego.
Przede wszystkim pragnę wyrazić uznanie dla organizatorów i wszystkich zaangażowanych w powstanie tego ważnego wydarzenia jakim była Konferencja.
Intencją tego listu jest wskazanie nieścisłości, które usłyszałem w czasie konferencji: „NaprotechnologyTM w diagnozowaniu i leczeniu niepłodności: szanse-wyzwania-efekty”, która odbyła się 9 marca 2013 roku na Górze Świętej Anny aby je wyjaśnić i uprzedzić ataki przeciwników. Pragnę także wyrazić protest przeciwko stanowisku Księdza Konrada Józefa Glombika oraz Profesora Mariana Gabrysia. Niestety formuła konferencji, uniemożliwiająca bezpośrednie wypowiedzi uczestników, utrudniła mi natychmiastową reakcję. Może jednak dobrze się stało bo po opadnięciu emocji łatwiej o rzeczową dyskusję. Zdaję sobie sprawę, że moje uwagi mogą się wydawać czepianiem się szczegółów. Jednak jak mówi przysłowie: Diabeł tkwi w szczegółach. Wyczulenie na błędy wynika z doświadczenia, że czasami „drobiazgi” są w stanie pogrążyć najszczytniejszą ideę.
Przejdę do meritum
W trakcie wykładu dr Przemysława Binkiewicza a także dr Macieja Barczentewicza usłyszeliśmy o żylakach powrózka nasiennego i ich wpływie na jakość nasienia. Niestety zabrakło informacji o źródłach na podstawie, których mówcy wyciągali jednoznaczne wnioski. Dostępna literatura nie pozwala stawiać sprawy tak oczywiście. Są prace, które pokazują istotny wpływ żylaków powrózka na jakość nasienia jak i takie, które temu zaprzeczają. Analiza grupy młodych chłopców (12-17 lat) z rozpoznanymi klinicznie żylakami powrózka wykazała, że 79% z nich nie miało w późniejszym życiu kłopotów z płodnością . Inne prace pokazują istotną poprawę parametrów nasienia i współczynnika ciąż po mikrochirurgicznym leczeniu żylaków . Najbardziej aktualne analizy wskazują, że leczenie żylaków powrózka u mężczyzn z nieprawidłowymi wynikami nasienia daje 30% szans na uzyskanie poczęcia . To rzecz jasna bardzo dużo ale nie rozwiązuje wszystkich problemów i nie każdy pacjent z problemami płodności może liczyć, że operacja żylaków powrózka przyniesie spodziewany efekt.
W kolejnym wykładzie dr Katarzyna Dunajska poruszyła między innymi problem hyperprolaktynemii. Nie ulega wątpliwości, że zbyt wysoki poziom prolaktyny istotnie płodność zaburza natomiast brak dowodów, że takie same znaczenie ma hyperprolaktynemia czynnościowa. Wydaje się wręcz, że nie ma ona istotnego wpływu. Pani Doktor użyła sformułowania, że badanie w kierunku hyperprolaktynemii czynnościowej (test z metoklopramidem) straciło znaczenie lecz: „my je sobie wykonujemy”. Dodatkowo podała, że jedni uważają, że norma to wzrost poziomu po stymulacji 6 krotny, inni, że 8 krotny, jeszcze inni, że 10 krotny. Jeśli na podstawie tak niejasnych kryteriów podejmuje się decyzje lecznicze to postawa taka jest daleka od medycyny profesjonalnej a może być wręcz szkodliwa. Istotne byłoby podanie uzasadnienia dla takiego stanowiska skoro jest ono sprzeczne ze światowymi rekomendacjami .
W toku wykładu Pani Doktor padło sformułowanie, że do programu „in vitro” trafiają młode i zdrowe pary. Rzeczywistość jest dokładnie odwrotna. Zazwyczaj trafiają tam pary z długoletnim doświadczeniem niepłodności i z punktu widzenia płodności jak i zdrowia ogólnego wcale nie młode. To z resztą wiąże się z dodatkowym ryzykiem technik ART u kobiet z innymi schorzeniami, nie związanymi z płodnością. Jak to wygląda statystycznie można prześledzić choćby na podstawie danych brytyjskich ( w Polsce brak danych statystycznych).
Kolejna informacja dotyczyła zespołu Sheehana. Ustalona w latach 60 zeszłego wieku częstotliwość zespołu z przedziału 100-200 na 1000000 porodów uległa gwałtownemu zmniejszeniu na skutek spadku incydentów krwotoków okołoporodowych. Ostatnio mimo utrzymującego się spadku incydentów krwotoków obserwuje się wzrost częstotliwości tego Zespołu a przyczyny takiego stanu są niejasne. W Polsce odbywa się ok. 400 000 porodów rocznie. Daje to, zakładając statystykę z lat 60 ubiegłego wieku, 40 do 80 przypadków choroby rocznie (w rzeczywistości prawdopodobnie znacznie mniej). Czy w związku z tym można użyć sformułowania, że to częsta patologia? Oczywiście zgadzam się, że to częstsza od innych przyczyna niewydolności przysadki (choć i tak dopiero wymieniana jako szósta)
Szkoda, że Pani Doktor nie wymieniła z nazwiska Profesora (rozumiem zwolennika ART), który stwierdził, że po 43 roku życia IVF nie ma sensu. Toż to piękny oręż propagandowy. Przecież nikt ze znających temat nie mówi, że NaprotechnologyTM nie ma sensu po 43 roku życia. Wręcz przeciwnie, wiele wskazuje na to, że pozwala rozpoznać i wykorzystać istniejące rezerwy płodności.
Prezentując przypadki dr Maciej Barczentewicz pokazywał sytuacje stymulacji jajeczkowania bez wcześniejszego określenia drożności jajowodów. Nie wchodząc w tej chwili w dyskusje na temat sposobu oceny drożności jajowodów i efektywności poszczególnych technik badania zastanawiam się nad zasadnością podawania leków stymulujących owulację jeśli nie wiemy czy jajowody są drożne. Nie są to w końcu leki obojętne. Mają swoje negatywne oddziaływania nie tylko doraźne ale i znacznie odległe. Myślę, że tak postępować po prostu nie wolno. W tym samym wykładzie przewijał się, już poruszony temat leczenia hyperprolaktynemii czynnościowej. Dr Maciej Barczentewicz pokazywał przykłady leczenia zaburzeń płodności, gdzie między innymi rozpoznawano hyperprolaktynemię czynnościową i ją leczono. Usilnie poszukuję dowodów na słuszność takiego postępowania.
Na kanwie poruszonych powyżej zagadnień rysuje się bardziej ogólny problem. Generalnie można odnieść było wrażenie, że wystarczy zastosować NaprotechnologyTM a wszystkie problemy z płodnością znikną. Brakowało analizy niepowodzeń oraz statystycznego opracowania niewątpliwych sukcesów. W kontekście znanych faktów, że u 92% par i tak dojdzie do poczęcia po 3 latach współżycia, bez żadnej ingerencji trudno obronić stawianą tezę, że należy zacząć diagnozować i leczyć niepłodność już po roku.
NaprotechnologyTM to koncepcja bardzo zindywidualizowanej terapii zaburzeń płodności i warto podkreślać, że jej skuteczność jest zdecydowanie wyższa niż bierne oczekiwanie. Niespójne medycznie koncepcje postępowania, brak analizy statystycznej, brak odniesienia się do zaleceń Towarzystw Naukowych to ciągle pięta Achillesowa zaangażowanych w NaprotechnologyTM. Niestety zwolennicy ART główny swój atak przeciwko NaprotechnologyTM skierowują właśnie podważając zarówno naukowość metody jak i sugerując, że działa ona tylko tam gdzie i tak doszłoby do poczęcia.
W końcowej części Konferencji doszło do spotkania, które w swoim zamiarze miało być próbą wymiany zdań między uczestnikami a prelegentami. Wykładowcy, szkoda , że nie wszyscy, odpowiadali na zadawane w formie kartek pytania.
Odpowiedź na zadane Panu dr Przemysławowi Binkiewiczowi pytanie, że tak jest bo on tak uważa jest poniżej jakiegokolwiek dyskursu naukowego. Dowodem naukowym nie jest własne głębokie przekonanie nawet najsłuszniejsze. Wszyscy zajmujący się leczeniem niepłodności obserwujemy przytoczony w pytaniu problem. Prawda jest jednak taka, że niestety nie ma badań, które potwierdzają, słuszne skąd inąd przeświadczenie Pana Doktora.
W trakcie tej części spotkania Ksiądz Konrad Józef Glembik wygłosił niezgodne z nauką Kościoła Katolickiego stanowisko. Pytanie dotyczące prawa pary żyjącej w związku niesakramentalnym do starania się o potomstwo jest pozornie skomplikowane. W rzeczywistości odpowiedź jest prosta. Para, która nie ma sakramentu małżeństwa a podejmuje współżycie seksualne przywłaszcza sobie atrybuty zarezerwowane wyłącznie dla małżeństwa. Stojąc na straży małżeństwa Kościół nie może zaakceptować innej niż ono relacji między kobietą i mężczyzną. Co za tym idzie łaska płodności jest zarezerwowana dla instytucji małżeństwa. Idąc dalej jeśli ktoś namawiałby do współżycia seksualnego parę nie będącą małżeństwem naraża się na współuczestnictwo w grzechu. A czym jak nie proponowaniem współżycia seksualnego jest diagnostyka i terapia niepłodności. Z tego już prosty wniosek, że chcąc funkcjonować w obszarze nauki Kościoła Katolickiego nie można proponować leczenia niepłodności parom nie będącym małżeństwem. Oczywiście problem związków niesakramentalnych jest dużo bardziej rozbudowany niż powyższy prosty wywód jednak zawsze będzie się sprowadzał do wniosku, że to nie jest małżeństwo. Trudno mówić, że Kościół karze ludzi żyjących w taki sposób zakazem przyjmowania sakramentów. To oni żyją w permanentnym grzechu ciężkim z własnego wyboru. Niestety bywa, że rozpad małżeństwa nie jest zawiniony przez jedną ze stron i wtedy po ludzku wydaje się, że ofiara tego rozpadu ma prawo ułożyć sobie życie. Pozostanie w samotności w takim przypadku jest na miarę najwyższego heroizmu. Nie wolno od nikogo tego wyboru wymagać ale nie można też go dyskredytować przez rozmywanie wyraźnych granic między małżeństwem a związkiem, który nim nie jest. Ksiądz, jak każdy człowiek ma prawo do wyrażania własnych opinii, jednak gdy przemawia publicznie mówi jako przedstawiciel Kościoła i wtedy nie wolno mu narzucać własnych interpretacji.
Kolejne oburzenie wzbudziły słowa Profesora Mariana Gabrysia dotyczące postępowania w przypadku ciąży pozamacicznej. Ich sens można zawrzeć w zdaniach: „Nie ma problemu. Nie mnóżmy bytów ponad potrzebę, bo przecież zagnieżdżony poza macicą zarodek nosi w sobie pierwiastek śmierci i w związku z tym dylemat jego zabójstwa nie istnieje”. Zarodek nieprawidłowo zagnieżdżony jest istotą ludzką i działanie mające na celu jego uśmiercenie jest niedopuszczalne. Oczywiście w przypadku zagnieżdżenia poza macicą nie ma szans przeżycia choć nie zawsze. Oczywiście może stanowić śmiertelne zagrożenie dla swojej matki. Nauka Kościoła rozróżnia w tym przypadku kategorię zła niemożliwego do uniknięcia. Istotna jest zasada działania, gdzie śmierć dziecka jest niezamierzonym skutkiem ubocznym podjętej terapii. Należy postępować w sposób taki, aby ratować oba życia. Nie wolno mi wpierw zabić dziecka, aby ratować matkę. Jeśli istnieje choć cień szansy, że dziecko może przeżyć, jestem zobowiązany wybierać tą formę terapii, która tą szansę oferuje. Matka ze swej strony może w ogóle zrezygnować z terapii jeśli zagraża ona dziecku. Oczywiście pojawia się dylemat narażenia zdrowia i życia matki oraz zachowania możliwości prokreacji w przyszłości. Można powiedzieć, że jest to sytuacja, w której niepodjęcie leczenia niczego nie przyniesie poza śmiercią obojga lub uszczerbkiem na zdrowiu matki. Powstrzymywanie się od terapii nie ma wtedy sensu, a śmierć dziecka jest niechcianym skutkiem ubocznym. Zwłaszcza w takich przypadkach decyzję należy pozostawić matce informując ją rzetelnie o skutkach każdego ze sposobów postępowania. W żadnym razie nie wolno jednak mówić, że skoro życie dziecka jest skazane na zagładę to bezproblemowo możemy tę śmierć spowodować. Można było odnieść wrażenie, że Pan Profesor popiera poglądy leżące u podstaw eugeniki, wartościujące prawo do życia w zależności od spodziewanej jego jakości. Wyrażam swoją głęboką nadzieję, że była to moja nadinterpretacja.
Postanowiłem zabrać głos mając na celu dobro, NaprotechnologyTM, a także czując obowiązek sprzeciwu wobec wygłaszanych treści sprzecznych z Nauką Kościoła Katolickiego. Liczę, że mój list zostanie przekazany wszystkim uczestnikom Konferencji.
Z poważaniem
Tomasz Dmochowski
W końcu ktoś poruszył ten wątek. Brawo dla
autora. Pozdrawiam